
Od kilku lat mamy taką tradycję, że jedziemy na jarmark świąteczny do Niemiec. Dlaczego właśnie tam? Bo tam moim zdaniem czuje się magię świąt. Niemieckie jarmarki świąteczne wyglądają całkiem inaczej niż te polskie. Tam spotyka się nie tylko budki z ozdobami, ale także z jedzeniem, grzanym winem czy piernikami, a nawet prażonymi kasztanami. Tam cały czas słychać świąteczne piosenki i kolędy. Są karuzele dla dzieci i mnóstwo innych atrakcji – np. latający na saniach nad jarmarkiem Mikołaj. A w Polsce mamy co? Choinki, bombki, łańcuchy, łańcuszki i inne choinkowe duperele…
W Niemczech czy Austrii tradycja świątecznych jarmarków jest mocno zakorzeniona w kulturze. Nie ma świąt bez jarmarku. Tam ludzie dzień w dzień udają się na jarmark by posłuchać kolęd, napić się grzanego wina, czy coś zjeść. Nie ważne czy jest środek tygodnia czy weekend – tam zawsze są tłumy ludzi. U nas w Polsce to ludzi można policzyć na palcach. Może w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu wygląda to inaczej, ale patrząc na Katowice czy mniejsze miejscowości to jeszcze wiele brakuje nam do tych niemieckich czy austriackich jarmarków świątecznych.
Wiele osób uważa, że przejechanie ponad 1000 km w jedną stronę by napić się Glühweina to głupota. Być może tak, ale przyjemna 🙂 Ma to swój urok, a to co się zobaczy zostaje w pamięci i na starość będzie co wspominać. W tym roku czar niemieckich jarmarków był tym większy, że jechał z nami gość specjalny – król Maciuś. Z tej też okazji odwiedziliśmy aż 3 jarmarki: tłoczne Monachium, romantyczne Ettlingen i pełne atrakcji Karlsruhe.
Poniżej mała fotorelacja z grudniowych wojaży po niemieckich jarmarkach 🙂

Jarmark świąteczny w Monachium
Jarmark w Ettlingen
Weihnachtsmarkt Karlsruhe